czwartek, 17 września 2015

Jak przetrwać bunt dwulatka?

- nie, nie, ja nie radzę, ja pytam!


Odnoszę wrażenie, że melisa w wydaniu forte zamknięta w brązowej kapsułce chyba też zaczyna się poddawać.

Wyjście na spacer trwa, że tak uogólnie - dłuuuuuuugo. Najpierw nie wiemy czy byśmy coś zjedli, jak już ustalimy, że jednak brzuszek chętnie by się wypełnił, pojawia się pytanie odnośnie tego, jaką treścią. Następnie pojawia się "typowo męski dylemat" pod tytułem "nie mam się w co ubrać, a wszystko co proponuje osobista stylistka zwana zamiennie mamą, jest takie nie w moim guście". Ostatecznie stawiamy na szantaż - "Albo się ubierasz, albo siedzimy cały dzień w domu" - grzmi coraz bardziej stanowczy, wzbogacony nutka podirytowania głos rodzicielki. Szantaż działa. Ufff! Jest nadzieja. W końcu najedzeni, ubrani wychodzimy. Idziemy..., z poczatku młodzież stwarza pozory, że będzie dobrze, ale nie... ja nauczona doswiadczeniami minionych dni nie wierzę mu za grosz;). Owszem, jest dobrze do czasu, kiedy to ja idę posłusznie za nim, tam gdzie prowadzą te słodkie krótkie nóżki. Niestety, przychodzi czas powrotu (tu też nauczona doświadczeniami inicjuję pierwsza próbę stosownie wcześniej, bo wiem, że powrót trwać będzie nieporównywalnie dłużej)... i  zaczynają się schody. Konflikt interesów doprowadza do pierwszego z całego mnóstwa tupniecia nóżką, odwrócenia sie na pięcie i pójścia z miną zbitegoo psa w kierunku zupełnie odwrotnym od tego obranego przeze mnie. Na mamine "papa synku" dostajemy kulturalne pożegnalne "papa" i rozchodzimy się każde w swoim kieruku.


Bunt dwulatka

Kurcze, niestety jest to ten typ mężczyzny, za którym trzeba ganiać. W nosie ma to, że ja naprawdę idę zupełnie gdzieindziej, Nawet się nie odwróci, a gdy zdarzy mu się zauważyć kątem oka, że nasze plany nadal są odmienne obraża się i idzie jeszcze szybciej doprowadzajac ostatecznie do tego, że chciał nie chciał to ja muszę ruszać w pogoń. Stosowałam chowanie sie przed nim - tak, działa. Wraca, szuka, ale jak znajduje to dopiero strzela focha. Chciał nie chciał wracamy dzień w dzień z wrzaskiem, takim trwającym dosłownie do progu mieszkania, grunt, żeby nas sąsiedztwo tylko miało okazję usłyszeć. W domu uśmiechamy się słodko, przytulamy mamę mocno ze słodkim "och och och", po to by na chwile udobruchaną matulę dobić kolejna awanturą, dajmy na to z powodu błędnie dokonanego wyboru łyżeczki, którą skonsumowana miała zostać zupa.

Niech moc będzie z nami!

3 komentarze:

  1. Tak jest, potwierdzam, tak było u nas, lekko nie nie jest. Pozdrawiam jako Mama już 4,5 latka i 1 latka. Za rok będzie się działo..:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń