niedziela, 27 września 2015

"Miłość" od pierwszego spojrzenia

O ile w relacjach damsko - męskich jej pojęcie raczej mnie mnie zawodziło (na partnera życiowego wybrałam sobie człowieka, który jak mało kto działał mi na nerwy od pierwszego spotkania), tak w relacjach czysto koleżeńskich rzadko zdarzają mi się pomyłki. Gdy kogoś nie polubię szczerze przy pierwszym spotkaniu, marne szanse na zmianę mojego nastawienia, ale gdy jednak kogoś obdarzę szczerą sympatią od pierwszej wymiany zdań - biada mu;).

Niesamowite wydaje mi sie to, jak łatwo przychodzi mi skreślenie człowieka z listy potencjalnych "przyjaciół", ale również zadziwia mnie to jak łatwo potrafię obdażyć niezwykłą sympatią osobę zupełnie mi obcą.

Na studiach poznałam człowieka, co do którego od pierwszego dnia zajęć mialam pewność że to "to". Nigdy nie poznałam nawet jego imienia, a dla ułatwienia w swojej głowie nazywalam go Piotrkiem. Bardzo się polubiiśmy, to sie po prostu czuje. Czujesz gdy ktoś szczerze cieszy się na twój widok choć kompletnie Cię nie zna. Widywaliśmy się nieczęsto, bo były to studia trochę na styl trybu zaocznego, dodatkowo nie studiowaliśmy na tym samym kierunku; łączyły nas jedynie nieliczne wspólne zajęcia. Nasze drogi rozeszły się już po pierwszym roku - on zrezygnował ze szkoły, wyjechał do USA. Po jakimś czasie najwyraźniej wrócił, bo spotkalam go na reprezentacyjnej ulicy naszego miasta. Spotkalliśmy sie po jakiś 3 czy 4 latach. Poznaliśmy sie bez najmniejszego trudu, rozmawialiśmy ze sobą jakbyśmy widzieli się  conajwyżej tydzień może miesiąc wcześniej, z radością słuchając co się u nas wydarzyło przez miniony czas, co robimy teraz, jakie mamy plany na najbliższą przyszłość. Rozstaliśmy się również tak, jakbyśmy mieli spotkać się góra za tydzień, bez wymiany telefonów, ba, nadal bez wymiany imion, ale z wiarą w kolejne spotkanie.

Więcej szczęścia miałam w ostatnim czasie, gdy podczas pobytu w szpitalu jako współtowarzysz niedoli syna drugorodnego poznalam JĄ;). Wspólne nieszczęścia zbliżają, zwłaszcza gdy pozostaje się ze sobą na dłuuugie godziny bez możliwości opuszczenia koszar. Bardzo szybko okazało się, że łączy nas wiele. Na pewno połączyły nas dzieci, stopniowo okazywało się, że łączy nas również podobne podejście do owych dzieci, a może inaczej - nie tyle podejscie do dzieci, co odwaga głośnego wypowiadania się na temat macierzyństwa, które nie zawsze bywa różowe. Łączy nas duuużo, niestety dzielą kilometry (nie jakieś zawrotne, ale jednak utrudniajace kontakty w realu). Mimo to, dzięki mediom społecznościowym nie ma dnia byśmy nie próbowały"wypić razem" kawy, byśmy nie zapytały o samopoczucie, czy najzwyczajeniej po babsku nie popsioczyły czy poplotkowały.

Do przemyśleń na ten temat natchnęła mnie sytuacja sprzed kilku dni - zastana w kolejce do gabinetu lekarskiego (tak, tak - nadchodzi ten wiek, że znajomości zawiera się głównie w placówkach służby zdrowia:P). Spędziłam w owej kolejce bite 4 godziny. Z racji specjalizacji Pana doktora starszych Pań po 30 było wiele. Wchodzę, rzucam kilka zdań - głównie technicznych zapytań dotyczących postępów w kolejce. Wszystkie panie niezwykle przychylnie odpowiadają, ale z całej rzeszy Pań moją uwagę przykuwa Ona. Brzmi prawie jak początek romansu, prawda? Nic z tych rzeczy!. Nie zmienia to jednak faktu, że juz z poczatkiem rozmowy byłam przekonana, że jest to osoba, z którą z marszu mogłabym pójśc na wódkę, wyznać po piajku najstraszniejsze tajemnice mojego życia (może dlatego, ze mam ich raczej niewiele), i z którą mogłabym pogadać o totalnych pierdołach.


Czy to  tak zwane bratnie dusze - osoby zupełnie nam obce, które już przy pierwszym poznaniu wydają nam się bliższe od tych znanych od lat, i które choć nigdy więcej nie spotkane zostają w pamięci na długo?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz