wtorek, 22 września 2015

Dzień świstaka

czyli monotonia dnia codziennego.


Gdy kładę się spać z myślą, że od rana czeka mnie toćka w toćkę to samo co czynię od lat niemalże 4 - zamiennie, albo krew mnie zalewa, albo zbiera mi się na wymioty.

O poranku robię wszystko, by przedłużyć moment wstania. Wszystko = włączam Toy Story i przekręcam się na drugi bok.
Robię to już niemal mechanicznie. Jednak Toy Story nie trwa wiecznie (tak, tak - mam przygotowane wszystkie 3 części), a dokładniej chęć oglądania nie trwa wiecznie. Bo ileż można - z pustym brzuchem, pieluchą, której daleko do stanu świeżości. Słyszę więc coraz bardziej upierdliwe  "Mama, mama, mama..." i wiem, że to już koniec, a może jednak początek ... początek kolejnego, zapewne megaurozmaiconego dnia.

Wstaję, robie  mleko, zmieniam pieluchę (nie, że 4 latkowi;), ale jak jeden niemal skończył korzystać, wykluł sie drugi pieluchowy potwór), odkurzam, bo beaglowa sierść pokrywa nasze podłogi niczym suche igielki z przetrzymałej ponad święto Trzech Króli bożonarodzeniowej choinki.
Ambitnie robię kawę i przystępuję do smażenia omletów (zamiennie naleśników), jak zawsze naiwnie myśląc, że pierwsza sztuka dla mnie (niezdrowo jest przeciez pić kawę na pusty żołądek). Ostatecznie łapię się na gryza. Ledwo zakończę temat śniadaniowy, czas gotować obiad.  Wszystko trwałoby pewnie 5 razy krócej, gdyby nie towarzysze niedoli;). Zostaje już tylko szybka kąpiel, ogarnięcie się do stanu wzglednej oglądalności i ucieczka w podskokach do pracy. W autobusie od lat te same twarze, czasem mam wrażenie, że z racji stażu znajowmości "tylko z widzenia" wypadałoby już mówić sobie "Dzień dobry".

Wracam do domu przed 21 i wtedy zaczyna się chwila dla mnie. Niestety, tak strasznie lubię ten moment dnia, że przedłużam go w nieskończoność, kręcąc tym bata na własny tylek, bo przecież dłuższy wieczór, to krótsza noc i bardziej bolesny poranek.

Od kiedy pierworodny poszedł do przedszkola zdażają się jakieś "odskocznie" w postaci odprowadzenia go do placówki, ale zdarza się to tak rzadko, że nawet nie zdąże zmienić rytuałów;).

Pomarudziłam (bo owszem, w tym "napiętym" grafiku dane jest mi też chwilę posiedzieć przed moja ulubioną "elektroniczną zabawką"), a teraz czas  kolejne zadania do wykonania.

Miłego dnia świstaka :)

1 komentarz:

  1. Chciałam Cię zaprosić do pewnej zabawy. Zasady w ostatnim wpisie na moim blogu :)
    http://tamaratur.blog.pl/2015/09/24/zlote-mysli/

    OdpowiedzUsuń